Kochanek Królowej
KOCHANEK KRÓLOWEJ
Biły dzwony a masa ludzka kłębiła się, wiwatowała i cuchnęła. Ciało nieszczęsnego walało się w kawałkach między bosymi stopami.
Za miejscem kaźni, w karczmie, kapłan zażerał się mięchem a błogosławione wino ciekło mu po brodzie. Jego tłuste łapy wędrowały po obfitym biuście pobożnej szlachcianki. Zaśmiewał się do łez.
Kat przebrał się w zwykłe mieszczańskie szaty i ruszył na targ trwonić ochlapane krwią monety, łapówkę za szybką śmierć.
Oddalając się od zbutwiałej rzeczywistości, kroczyłam smutnym mostem, samotnie, by zajrzeć mu w oczy i powiedzieć, że żałuję. Most był długi, drewniany, pełen zbutwiałych desek, groźny. Na palach umieszczonych po obu jego stronach tkwiły resztki zgniłych szczątków. Pachniało śmiercią.
W połowie mostu, po lewej stronie, tabun ogromnych kruków wykonywał swój Totentanz. Podeszłam cicho. Nie dane mi było spojrzeć mu w oczy. Kruki zerkały na mnie złowrogo, z nienawiścią i zazdrością, nie zapraszały do uczty. Ich ociekające krwią dzioby z chrzęstem rozrywały ciało. Patrzyłam jak zaklęta. Głowa umieszczona na palu uśmiechnęła się do mnie przewrotnie.
Nagle na most wturlał się wóz wypełniony ciałami ofiar zarazy szalejącej w mieście. Zasłoniłam twarz szalem i naciągnęłam głębiej ogromny kaptur. Przetoczył się tuż przy mnie, charchocząc i skrzypiąc. Spienione konie zdawały się nie zauważać, wśród tej masy trupów na trupim moście, żywej istoty. Szły tępo przed siebie, zmęczone, przerażone, chłonęły śmierć. Nie czuły już nic innego.
Przez chwilę obserwowałam, jak się oddalają, w ostatnią dla wielu drogę... Odwróciłam się do mojego kochanka. Ślina konia zawisła na resztkach otwartej powieki.
Uśmiechnęłam się przewrotnie.Nasza mała bitwa życia i śmierci została ponownie rozstrzygnięta na moją korzyść.
© Niuta kacar
Biły dzwony a masa ludzka kłębiła się, wiwatowała i cuchnęła. Ciało nieszczęsnego walało się w kawałkach między bosymi stopami.
Za miejscem kaźni, w karczmie, kapłan zażerał się mięchem a błogosławione wino ciekło mu po brodzie. Jego tłuste łapy wędrowały po obfitym biuście pobożnej szlachcianki. Zaśmiewał się do łez.
Kat przebrał się w zwykłe mieszczańskie szaty i ruszył na targ trwonić ochlapane krwią monety, łapówkę za szybką śmierć.
Oddalając się od zbutwiałej rzeczywistości, kroczyłam smutnym mostem, samotnie, by zajrzeć mu w oczy i powiedzieć, że żałuję. Most był długi, drewniany, pełen zbutwiałych desek, groźny. Na palach umieszczonych po obu jego stronach tkwiły resztki zgniłych szczątków. Pachniało śmiercią.
W połowie mostu, po lewej stronie, tabun ogromnych kruków wykonywał swój Totentanz. Podeszłam cicho. Nie dane mi było spojrzeć mu w oczy. Kruki zerkały na mnie złowrogo, z nienawiścią i zazdrością, nie zapraszały do uczty. Ich ociekające krwią dzioby z chrzęstem rozrywały ciało. Patrzyłam jak zaklęta. Głowa umieszczona na palu uśmiechnęła się do mnie przewrotnie.
Nagle na most wturlał się wóz wypełniony ciałami ofiar zarazy szalejącej w mieście. Zasłoniłam twarz szalem i naciągnęłam głębiej ogromny kaptur. Przetoczył się tuż przy mnie, charchocząc i skrzypiąc. Spienione konie zdawały się nie zauważać, wśród tej masy trupów na trupim moście, żywej istoty. Szły tępo przed siebie, zmęczone, przerażone, chłonęły śmierć. Nie czuły już nic innego.
Przez chwilę obserwowałam, jak się oddalają, w ostatnią dla wielu drogę... Odwróciłam się do mojego kochanka. Ślina konia zawisła na resztkach otwartej powieki.
Uśmiechnęłam się przewrotnie.Nasza mała bitwa życia i śmierci została ponownie rozstrzygnięta na moją korzyść.
© Niuta kacar
Komentarze